29 maja 2020




Dawno temu, w Chinach albo gdzieś indziej żył smok. Pan Smok. Nie był to sobie taki zwyczajny smok. Smokuś. Smoczydło. Nie był to sobie taki  n o r m a l n y  smok. To, co go od innych odróżniało napawało raczej wstydem, no zakłopotaniem, niż dumą. Pamiętasz przecież, że każdy szanujący się smok, gad, żmij - ryczy, pluje jadem, wali ogonem, tratuje, a przede wszystkim co? No jasne! Zionie. Ogniem rzecz jasna. Pali. Smoli. Wędzi. Piecze. A nasz smok? Pan Smok? Hm... Jakby tu... On... mroził. Śmiały się inne smoki. Chichotały. Rechotały. A on... Napinał się. Spinał. Brał się w sobie. I co? I nic? No, może niezupełnie nic, ale miast kłębów czarnego dymu - biały obłoczek pary, miast czerwonych jęzorów ognia - białe kryształki szronu. Czy tak się zachowuje poważny smok? Czy ktoś taki może porwać księżniczkę, hufiec rycerzy zawojować, królestwem zawładnąć, skarby nieprzebyte zdobyć? To skoro był już takim lodowym smokiem, to może miał choć serce jak kamień twarde, jak lód zimne? Gdzie tam! Tkliwy był. Łagodny. Do wzruszenia skory. Z dalekiego Kitaju smoki prężyły dumnie swe tęczowe grzbiety. Hołdy królewskie odbierały. Zbrojne w rogowe kolczugi smoki z Północy błoniastymi skrzydłami słońce nad miastami zakrywały. A nasza Gadzina? Ot wróbla kiedyś znalazł. Ptaszynę małą skostniałą z zimna, pierwszym przymrozkiem o śmierć niemal przyprawioną. Leżał ptaszek pod krzakiem bez ducha, zmarzłe piórka jego skrzypiały pod dotykiem palców. Żal się smokowi zrobiło żyjątka. W łapę je wziął, ciepłym oddechem chciał ogrzać. Zapomniał! Zapomniał, jak to z nim jest. Zamiast ciepłego tchu lodowaty powiew z głębi siebie dobył. Zamarł ptaszek w bryle lodu jak mucha w bursztyn zaklęta. Szczęście jego wielkie, że całe lato nie próżnował. Sadełka sobie pod skórą nagromadził - słowem tłuściutki był. Klucha taka. Przeleżał się całkiem zahibernowany do wiosny, póki słonko lodu nie roztopiło, przeciągnął się, zatrzepotał skrzydełkami i poleciał. Tyle tylko, że od tej pory jak chłód przychodzi trochę w kościach go łupie. A nasz smok? A co z naszym smokiem?! Ze wstydu mało pod ziemię się nie zapadł. Nie dość, że dobry uczynek chciał spełnić, to jeszcze mu nie wyszło. Udawać, że chciał wróbla unicestwić też nie mógł, bo cóż to za chwalba, żeby smok wielki wróbelka małego gnębił. Uciec zatem postanowił dalej jeszcze niźli pieprz rośnie, niż raki zimują.

 Czy  nie wydawało ci się nigdy niesprawiedliwe, że na Biegunie Południowym jest tak samo zimno, albo i zimniej, jak na Północnym? Jeśli tak, to całkiem słusznie. Bardzo słusznie. Ale wiedz, że nie zawsze tak było. Dawno temu, przed wszystkim, co pamiętają najstarsze żółwie było tak, że im dalej wędrowało się na południe, tym było cieplej. Goręcej. Upalniej. Aż w końcu dochodziło się do krainy, gdzie żyli ludzie tak czarni, że... No może wystarcz ci, jak powiem, że mieli oni nawet czarne zęby, nawet białka oczu jak heban mieli. W tej krainie ludzie nigdy nie widzieli wody, bo każda jej kropla w kłębuszek pary natychmiast się zamieniała . Im samym w żyłach zamiast krwi przesypywał się drobniutki piasek. Do tej krainy trafił w końcu nasz Smok.

Straszliwy upał, jaki tam panował, sprawił, że wszystko drgało i falowało przed oczami. Ludzie każdą plamkę cienia wykorzystywali, aby skryć się przed skwarem. Wachlowali się też bez ustanku wszystkim, co tylko w ręce im wpadło. Smok niewiele myśląc w łapy począł chuchać, tak jak my chuchamy zimą w ręce, aby się ogrzać. Tylko, że on zrobił to w dokładnie odwrotnym celu. Przyjemny chłodek rozszedł się po jego cielsku. Popatrzył na ledwie dyszących z upału ludzi i już wiedział, co zrobić. Wziął się w sobie. Nadął się. I zaczął zionąć. Dmuchał i chuchał z głębi siebie dobywając zamróz tak wielki, że mamuty by zmarzły. Tak się w tym zapamiętał, że ocknął się dopiero, gdy cała okolica pokryta była grubą warstwą śniegu i lodu. Ludzi już dawno nie było. Początkowo miło im było, że powietrze przestało parzyć w płuca. Potem zdziwili się, że można przestać nieustannie poruszać trzymanym w ręce przedmiotem. Dopiero później się spostrzegli, że ich skóra robi się dziwnie blada, a włosy zaczynają się dziwnie sterczeć. Nikt nie wiedział, jak nazwać to dziwne uczucie. A oni marznąć po prostu zaczęli! Gęsiej skórki  i dygotek na całym ciele dostali!

Jak już powiedziałem Smok, kiedy otworzył oczy nie zobaczył już ludzi. Do głowy myśli najgorsze mu przyszły, najczarniejsze przypuszczenia. Nie wiedział, że wszystkim udało się uciec balonami, w które resztki gorącego powietrza schwycili. Smok tego jednak nie wiedział i popadł w rozpacz, że znów zamiast pomóc, krzywdę komuś wyrządził. Smutek go taki ogarnął, że pomyślał, że lepiej będzie, jak pójdzie spać. Jak pomyślał, tak zrobił. Obudziły go jakieś dziwne hałasy. Mrużąc ciężkie od snu powieki zobaczył stworzonka w bielutkich koszulach i wytwornych czarnych marynarkach baraszkujące wśród śnieżnych zasp, zjeżdżające na brzuchach po lodowych pochylniach, pluskających się w lodowatej wodzie i serfujących na krach. To pingwiny! Odkryły prawdziwy raj dla siebie. Dotąd musiały się chronić przed gorącem w ciemnych wilgotnych norach, brudnych jaskiniach, a teraz nie posiadały się z radości. Widząc szczęśliwe ptaki smok pomyślał - Może nie jestem taki całkiem do niczego - i zasnął znowu. Śpi pewnie do tej pory i tylko czasem śnią mu się kolorowe sny, a ludzie wtedy mówią, że to Zorza Polarna.   

Źródło grafiki: https://www.publicdomainpictures.net/pl/view-image.php?image=284627&picture=zielony-chinski-smok                                 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz